W grudniu Polska odkrywa w sobie dobro. W telewizji celebryta wzrusza się przy choince, mówiąc, że „warto pomagać”. W markecie między mandarynkami a plastikowymi mikołajami stoi karton na dary. W mediach społecznościowych trwa wyścig na „szlachetne” relacje: ktoś pakuje paczkę, ktoś inny wrzuca numer konta fundacji z dopiskiem „udostępnij dalej”. A potem przychodzi styczeń – i magia znika.
Dobroczynność staje się produktem marketingowym. Firma dorzuca złotówkę „na dzieci” od każdej bombonierki, ale o płaceniu podatków nie chce rozmawiać. Korporacja chwali się, że pracownicy pakują paczki dla ubogich, choć sami ledwo ciągną do pierwszego przez niskie pensje. Sieć handlowa organizuje „świąteczną akcję pomocy seniorom”, oferując im stawki, które mogą ich do tej pomocy zakwalifikować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Selfie przy koszu z darami, relacja z finału zbiórki, wzruszający opis spotkania z rodziną... Grudniowy teatr dobroczynności służy głównie temu, byśmy lepiej myśleli o sobie. Wrzucę parę produktów do kosza dla ubogich – mogę kupić w nadmiarze na własny stół więcej rzeczy. Wyślę przelew „na dzieci” – nie muszę się zastanawiać, dlaczego żyją w biedzie. Udostępnię filmik fundacji – odhaczę, że „nie jestem obojętny”. System, który doprowadza do tej biedy, pozostaje nienaruszony. Dwa miliony Polaków żyje w skrajnej biedzie, w tym ponad 400 tys. dzieci chodzi spać i wstaje głodnymi, wygłodniałymi fizycznie i emocjonalnie.
Współczucie ma termin przydatności jak mandarynki i pierniki. Powszechna jest akceptacja sezonowości empatii. W styczniu rodziny liczą każdy grosz, nasze kosze na dary znikają, a ramówki wracają do kłótni o politykę. Bieda po świętach przestaje być medialna. Nie ma śniegu, lampek, odpowiedniego „klimatu”.
Byłoby niesprawiedliwe kpić z ludzi, którzy ratują komuś święta. Goodwashing działa, bo wszyscy coś z niego mamy. Firma ma filmik, polityk – anegdotę, media – klikalny materiał, my – ciepło w sercu. A potrzebujący? Często dostają paczkę na kilka dni. Nie mają wpływu na to, jak się o nich mówi, w jakie opowieści o „wdzięczności” i „biednych rodzinach” są wpychani.
Co by się jednak stało, gdybyśmy wybrali nudną, powtarzalną solidarność? Stałe wsparcie organizacji zamiast jednorazowej paczki. Regularny wolontariat zamiast świątecznego „do zdjęcia”. Podatki regularnie płacone i finansujące szkoły, szpitale, mieszkania zamiast złotówki od bombonierki.
Reklama
To brzmi nieinstagramowo. Nie ma choinki, łez wzruszenia, uroczystego finału. Jest proza: co miesiąc ten sam przelew, ten sam głos w sprawie budżetu, ta sama ciekawość, dlaczego w bogatym kraju ktoś marzy o „normalnych świętach”. To się słabo klika, trudno to opowiedzieć w 3 minuty przed serwisem pogodowym. Realna pomoc zaczyna się wtedy, gdy przestajemy traktować biedę jak dekorację świątecznych opowieści, a zaczynamy ją widzieć jako problem polityczny i systemowy.
Nie chodzi o to, by w grudniu chować portfel i przechodzić obojętnie obok zbiórek. Chodzi o to, by przy każdym „świątecznym geście” zadać sobie pytania: czy ta akcja wzmacnia ludzi, czy tylko mój wizerunek? Czy pomaga rozwiązać problem, czy go oswaja? Czy jestem gotów zrobić coś w styczniu, marcu i lipcu, gdy nikt nie gra Last Christmas w tle?
Grudniowy teatr dobroczynności będzie się kręcił – bo jest potrzebny maszynerii, która z biedy zrobiła sezonowy motyw. Ale to od nas zależy, czy siądziemy na widowni z czekoladkami, wzruszeni własną wrażliwością, czy wyjdziemy z poczuciem dyskomfortu i pytaniem: co jestem gotów zmienić w swoim życiu, w swoich wyborach, przelewach?
Święta, wbrew reklamom, nie muszą być magiczne – wystarczy, by były uczciwe. Uczciwe wobec proszących o pomoc, wobec nas samych i wobec rzeczywistości, w której żyjemy cały rok, a nie tylko od 1 do 24 grudnia. Jeśli grudniowe dobro ma mieć sens, powinno wyjść z teatru na ulicę i zostać tam dłużej niż do chwili, gdy zgasną światełka na choince.
