Jest Eminencja w Rzymie, by odebrać nagrodę Achille Silvestriniego, która zostanie wręczona ojcu Gabrielowi Romanellemu, proboszczowi parafii Świętej Rodziny w Gazie. Jak wygląda sytuacja chrześcijan w tej wspólnocie, która zdecydowała się pozostać mimo trudności?
Jesteśmy z nimi w codziennym kontakcie. Piszą, że wciąż nie mogą uwierzyć, iż mogli przespać noc bez odgłosu bomb. Drony nadal latają, ale do tego są przyzwyczajeni od lat. Poza tym sytuacja pozostaje bardzo niestabilna. Jak wiadomo, doszło też do starć między różnymi frakcjami, co było przewidywalne, ponieważ zawieszenie broni - nie wiemy jeszcze, czy trwałe - oraz kolejne etapy są nadal niejasne i niepewne. Wszystko trzeba budować od nowa, organizować - i można się spodziewać wzlotów i upadków. Nadal jest wiele do zrobienia. Sytuacja jest dramatyczna, ponieważ wszystko zostało zniszczone. Ludzie wracają, ale wracają do ruin. Szpitale nie funkcjonują, szkoły nie istnieją. Nadal pozostaje kwestia odnalezienia ciał izraelskich zakładników, którzy zginęli - co jest bardzo trudne, bo w chaosie utracono ich lokalizację. Brakuje zaufania między stronami. A jednak, mimo to, panuje nowe, choć kruche, poczucie nadziei, które wierzymy, że się utrwali.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak w tym kontekście historycznym można budować nadzieję i braterstwo?
Reklama
Przede wszystkim potrzeba czasu. Nie można mylić nadziei z rozwiązaniem konfliktu, który nie został jeszcze zażegnany. Zakończenie wojny nie oznacza początku pokoju ani końca konfliktu. Trzeba mieć świadomość wszystkich tych aspektów. Ale oczywiście - to pierwszy krok. Nadzieja, jak często powtarzam, jest córką wiary. Jeśli dusza ma zaufanie, może także urzeczywistniać to, w co wierzy. Dlatego trzeba najpierw pracować nad tym - z ludźmi, którzy wciąż chcą się zaangażować i tworzyć sieć relacji, zarówno w Gazie, jak i poza nią, bo nie powinniśmy oddzielać dwóch stron granic. Trzeba budować braterstwo.
Uważam, że potrzebne jest nowe przywództwo - nie tylko polityczne, ale również religijne. To bardzo ważne i już zaczęliśmy się w tej sprawie kontaktować. Potrzebujemy nowych twarzy, nowych osób, które pomogą odbudować inną narrację - opartą na wzajemnym szacunku. To potrwa bardzo długo, ponieważ rany są głębokie, ale nie możemy się poddawać. Jest więc nadzieja na zbudowanie trwałego pokoju, nawet jeśli jesteśmy dopiero na samym początku drogi. Trzeba w to wierzyć i tego naprawdę pragnąć. Czas będzie długi - nie możemy łudzić się, że pokój nadejdzie szybko.
Musimy też pamiętać o niepowodzeniach wcześniejszych porozumień - o wielu fiaskach, które poważnie podważyły zaufanie między stronami. Proces odbudowy będzie przebiegał etapami. Myślę, że może następne pokolenie zazna wolności, której obecne nie ma. Ale zadaniem tego pokolenia jest przygotować grunt dla następnego. Musimy więc stopniowo tworzyć warunki, fundamenty, nowe przywództwo i - co najważniejsze - środowiska, które krok po kroku będą budować kulturę szacunku, prowadzącą w końcu do pokoju.
Jakie są konkretne nadzieje tego pokolenia, ludzi, których spotykacie w Jerozolimie i gdzie indziej?
Reklama
Znajdujemy się w nowej, wciąż kruchej fazie. Mamy za sobą dwa straszne lata. Nadzieją jest, że to naprawdę ich koniec, a nie tylko przerwa. To życzenie wszystkich - Izraelczyków i Palestyńczyków, niezależnie od poglądów. Wszyscy chcą naprawdę odwrócić kartę. To po pierwsze. Poza tym, oczywiście są różne opinie polityczne i religijne, różne wizje przyszłości, ale ludzie zwyczajni bardzo pragną żyć, nie mówię - normalnie - ale z nową perspektywą - że nie będzie wojny, ani przemocy.
Słyszeliśmy ostatnio dramatyczne świadectwa byłych zakładników Hamasu oraz relacje o złych warunkach, w jakich przebywają palestyńscy więźniowie w Izraelu. Jak odnieść się do tego wspólnego, choć inaczej przeżywanego bólu? A także do tego, czy potrafimy zbudować przyszłość, która nie będzie się zaczynać od nienawiści?
To jeden z dramatów, które przeżywaliśmy. Mówicie: „ból wspólny”, ale nie był tak postrzegany. Każdy zamknął się w swoim cierpieniu, widział tylko ból własnego narodu. Ludzie byli tak pełni własnego bólu, że nie mieli miejsca w sercu na ból drugiego. Teraz, gdy to się skończyło, być może stopniowo nauczymy się rozumieć również cierpienie innych. Zrozumieć nie znaczy usprawiedliwiać - to wymaga czasu i nie wiem, czy się uda. Nienawiść, która była zasiewana - nie tylko w ostatnich dwóch latach, ale i wcześniej, poprzez narrację pogardy, odrzucenia i wykluczenia - wymaga nowego języka, nowych słów, ale też nowych świadków. Nie można oddzielić słów od ludzi, którzy je wypowiadają. Potrzebujemy nowych twarzy, które pomogą myśleć w inny sposób.
A jaka jest sytuacja na Zachodnim Brzegu - w parafiach, w małych wioskach, takich jak Taybeh, Zababdeh czy Aboud? I jaką rolę odgrywają katolicy mówiący po hebrajsku, zintegrowani z izraelskim społeczeństwem?
Reklama
To dwa bardzo różne zagadnienia. Na Zachodnim Brzegu ogólna sytuacja - nie tylko wspólnot katolickich - jest bardzo krucha i stale się pogarsza. Wspólnoty w małych wioskach są coraz bardziej odizolowane. Setki punktów kontrolnych utrudniają przemieszczanie się, co pogłębia trudności. Powiedziałem już wielokrotnie, że to stało się pewnego rodzaju „ziemią bez prawa” - bo dochodzi do licznych ataków i napięć, także z osadnikami, a brak jest skutecznych władz, które mogłyby temu zapobiec. To rodzi ogromne napięcie i poczucie niepewności wśród naszych parafian i całych społeczności.
Sytuacja na Zachodnim Brzegu jest trudna nie tylko z punktu widzenia politycznego, ale również gospodarczego: dwie główne gałęzie utrzymania - praca w Izraelu i pielgrzymki - zostały zawieszone i nie wiadomo, kiedy wrócą. To mocno uderza w codzienne życie, szczególnie chrześcijan. Wspólnota katolicka języka hebrajskiego składa się z małych, kilkuset osobowych społeczności, które przyjęły także kilkaset dzieci migrantów czy pracowników zagranicznych. Sądzę, że odgrywają ważną rolę wewnątrz Kościoła, zmuszając w pewnym sensie naszą diecezję, bardzo złożoną, do myślenia szerzej - by nie skupiać się wyłącznie na kwestii palestyńskiej, lecz dostrzegać także ból, nadzieje i wizje obecne w społeczeństwie izraelskim.
W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy demonstracje w wielu krajach, także we Włoszech, gdzie miliony ludzi wyszły na ulice. Oprócz grup ekstremistycznych i niektórych nieakceptowalnych haseł, na ulice wychodzą także młodzi ludzie, którzy demonstrują swoją chęć przezwyciężenia logiki obojętności…
Reklama
Oczywiście były też ekscesy - akty przemocy czy na przykład słowa wymierzone w judaizm. To nie do przyjęcia. Niektóre wypowiedzi mogły nawet usprawiedliwiać antysemityzm - i to stanowczo odrzucamy. Ale nie można generalizować i mówić, że wszystko takie było. Tam było bardzo wiele osób - nie tylko młodych. Co mnie uderzyło, to fakt, iż były tam obecne tysiące osób z różnych środowisk i pokoleń, a także o różnych poglądach i przynależnościach politycznych - które łączyło wspólne pragnienie sprzeciwu wobec przemocy. I moim zdaniem jest to aspekt bardzo pozytywny, ponieważ obudził on świadomość nie tylko indywidualną, ale także wspólnotową - bo ludzie byli zjednoczeni. W tym właśnie tworzyła się wspólnota. Uważam, że to bardzo ważne: budować wspólnotę, tworzyć więź wokół czegoś pięknego, jakim jest godność osoby ludzkiej i odrzucenie przemocy - granic, których nie wolno przekraczać nawet w obronie własnej. To był bardzo piękny i pozytywny przejaw. Miejmy nadzieję, że będzie trwać. Sądzę, że to ważny moment przebudzenia świadomości - również dla różnych przywódców religijnych i politycznych - aby pamiętali, że w sumieniu wspólnoty istnieje coś pięknego, co należy chronić i co może znaleźć swój wyraz także poza tym kontekstem wojny.
Czy spodziewacie się powrotu pielgrzymów do Ziemi Świętej?
Mamy taką nadzieję. Rozmawiałem o tym z kustoszem Ziemi Świętej, aby wspólnie coś zorganizować, na przykład komunikaty. Poczekajmy jeszcze 2-3 tygodnie, by zobaczyć, jak potoczą się sprawy. A potem myślę, że powinniśmy zacząć w pewien sposób „pukać do drzwi”, zwłaszcza do Kościołów, które w ostatnich dwóch latach były bardzo blisko Ziemi Świętej.
Reklama
Chcemy powiedzieć, że nadszedł czas, by okazać solidarność nie tylko modlitwą - która jest niezwykle ważna - i pomocą, ale także poprzez pielgrzymkę.

Mija w tym roku 30 lat od zamordowania Rabina, człowieka pokoju. Jak ważne jest, by pojawiły się nowe przywództwa, które postawią na pokój? Czy widać pozytywne sygnały w tym kierunku?
Uważam, że jest to jeden z kluczowych aspektów. Mówiłem o tym już wiele razy i powtórzę to również tutaj: potrzebujemy nowych liderów, którzy będą posługiwać się innym językiem niż ten, który słyszeliśmy w ostatnich latach. Nie tylko politycznych, ale także religijnych. Trzydzieści lat temu Rabin mówił jedno, a przywódcy religijni mówili coś zupełnie innego. Dziś konieczna jest zmiana, konieczne jest uświadomienie sobie tego faktu. W tym kontekście dialog międzyreligijny ma ogromne znaczenie. Myślę, że także on potrzebuje nowych twarzy i nie może ignorować tego, co się wydarzyło, co nas wszystkich zraniło. Musimy wziąć pod uwagę to, co już było - to, co zostało powiedziane i to, co nigdy nie zostało wypowiedziane - nie po to, by się na tym zatrzymać, lecz by pójść dalej, bo mamy tego świadomość. Musimy iść naprzód, pamiętając o przeszłości, ale bez naiwności. Trudności jest wiele, jednak mamy obowiązek wobec naszych wspólnot: pomóc im patrzeć dalej, z nadzieją, spokojem i wiarą w inny, lepszy przyszły czas.
Co Ksiądz Kardynał sądzi o debacie, jaka toczy się na arenie międzynarodowej na temat uznania Państwa Palestyńskiego przez różne kraje?
Reklama
Palestyńczycy potrzebują nie tylko zakończenia wojny, powstrzymania przemocy i wsparcia finansowego. Potrzebują również uznania swojej godności jako narodu. Nie wiem, czy rozwiązanie „dwa narody, dwa państwa”, o którym tyle się mówi, jest możliwe do zrealizowania w najbliższym czasie. Nie chcę wchodzić w szczegóły tych kwestii. Ale nie można Palestyńczykom powiedzieć, że nie mają prawa być uznani za naród we własnym domu. Pojawiło się wiele deklaracji, które często pozostają tylko zasadą - one muszą jednak znaleźć swoje konkretne urzeczywistnienie w kontekście dialogu między stronami, który z pewnością będzie potrzebował wsparcia i pomocy wspólnoty międzynarodowej.
Jak odczuliście bliskość Papieża w tym czasie?
Odczuliśmy bliskość Papieża Leona. Wcześniej czuliśmy także bliskość Papieża Franciszka - obaj mają różne charaktery, ale wyrazili swoje wsparcie w bardzo konkretny sposób: poprzez rozmowy telefoniczne, częste kontakty z proboszczem parafii w Gazie, o których jednak się nie mówi publicznie. I bardzo dobrze, bo ważne jest, by robić coś dla dobra sprawy, a nie dla rozgłosu medialnego. Ta bliskość została okazana również w sposób bardzo praktyczny - poprzez konkretną pomoc. Ostatni gest, który otrzymaliśmy zaledwie kilka dni temu, to pragnienie Papieża, by wysłać do Strefy Gazy tysiące dawek antybiotyków.